09.03. Waszyngton (PAP) - To mit, że trzeba być geniuszem i mieć mnóstwo pieniędzy, by studiować na Harvardzie - przekonują polscy studenci jednej z najlepszych uczelni świata. Studia w college'u są dla większości za darmo, ale wciąż bardzo mało Polaków składa wnioski o przyjęcie.
W piątkowy marcowy wieczór grupa ośmiu polskich studentów spotkała się w kuchni jednego z akademików w kampusie w Cambridge, by wspólnie robić faworki. Ze względu na naukę przenieśli tłusty czwartek na piątek, jedyny wieczór, kiedy nie muszą przygotowywać się do zajęć nazajutrz.
To nie jest szkoła dla wszystkich - przyznają. „Uczę się po kilkanaście godzin dziennie, chodzę spać koło 3 w nocy ” – mówi 22-letni Adam Ziemba. Na harwardzki college trafił prosto po katowickim liceum. „Rodzice mi odradzali, bali się porażki i wysokich kosztów” – wspomina Adam. Dziś trzeci rok studiuje zupełnie za darmo nauki społeczne i arabistykę, jest prezesem polskiego stowarzyszenia na Harvardzie. To on wymyślił ten tłusty czwartek w piątek.
"By dostać się na Harvard wcale nie trzeba być laureatem olimpiad, wystarczy że jesteś jednym z najlepszych w szkole i masz pasję" - zapewnia. Takich harwardzkich studentów jak Adam, bezpośrednio po polskim liceum i z rodzicami mieszkającymi w Polsce, można policzyć na palcach jednej ręki. Zdecydowana większość ma za sobą jakąś edukację zagraniczną albo od dawna mieszka za granicą.
28-letni Andrzej Nowojewski do amerykańskiego Cambridge przyjechał po czteroletnich studiach w Wielkiej Brytanii, ale liceum kończył polskie, w Koninie. Na Harvardzie od pięciu lat robi doktorat z matematyki na pograniczu biologii, sam prowadzi już zajęcia z młodszymi studentami. Na piątkowe spotkanie przybiegł prosto z laboratorium, gdzie prowadzi badania na nicieniach C.elegans. Adam odkrył, że jeśli są w grupie, to reagują inaczej na zagrożenie bakterią chorobotwórczą, są w stanie porozumiewać się i ostrzegać o zagrożeniu - opowiada z zaangażowaniem. „To mit, że trzeba być geniuszem i mieć mnóstwo pieniędzy, by studiować na Harvardzie" - zapewnia. Niewielką liczbę polskich studentów na Harvardzie tłumaczy tym, że zbyt mało Polaków ma odwagę, by złożyć wniosek.
Według danych z listopada ubiegłego roku na ponad 17 tys. studentów w 11 różnych szkołach składających się na Uniwersytet Harvarda studiuje obecnie 21 Polaków. To mało, biorąc pod uwagę, że Bułgarów też jest 21, Rumunów 34, Hiszpanów prawie 60, a Niemców 154. Wszystkich zagranicznych studentów jest 4 400. Te statystyki nie obejmują osób z paszportami amerykańskimi, które nie potrzebują wiz. Takich polskich Amerykanów, jak się nieoficjalnie szacuje, jest kilkunastu.
Harvard pokrywa 100 proc. kosztów nauki, a także pobytu w kampusie i wyżywienia wszystkim studentom tzw. studiów przedmagisterskich pierwszego stopnia w Harvard College, pod warunkiem, że rodzice zarabiają mniej niż 60 tys. dolarów rocznie. W przypadku Polaków ten warunek nietrudno spełnić. Doktoranci, jeśli są zdolni, jak Andrzej Nowojewski mogą z kolei liczyć na stypendium od uczelni. „W Warszawie studia byłyby droższe” – przyznaje Adam. Harvard zwraca mu nawet koszty podróży do rodziny do Katowic. Wielka szkoda - dodaje Nowojewski - że w tym roku było zaledwie 30 wniosków z Polski. Ogółem startowało 34 tys. osób, a uczelnia przyjęła ok. 5 proc.
Harvard zapewnia, że nie stosuje żadnej polityki kwot narodowych. Na studia przyjmowani są po prostu najlepsi. „Nie ma żadnej formuły przyjęcia na Harvard. Ważne są osiągnięcia w szkole średniej, ale komisja rekrutacyjna bierze pod uwagę także inne kryteria, jak zaangażowanie społeczne, doświadczenie zawodowe, przywództwo, osiągnięcia w pozaszkolnych zajęciach” – mówi Jeff Neal, dyrektor ds. komunikacji na Wydziale Sztuki i Nauk (Faculty of Arts and Sciences) na Harvardzie.
Uczelni - jak opowiada jeden z absolwentów - zależy też na jak największej różnorodności wśród studentów, dlatego zwłaszcza na studia magisterskie przyjmowane są osoby z bardzo różnymi doświadczeniami, promowana jest wielokulturowość. "Ja studiowałem na Harvard Business School z inżynierami, naukowcami, młodymi przedsiębiorcami, a nawet pilotem bombowca z pierwszej wojny w Iraku" - mówi Krzysztof Daniewski, który uzyskał MBA na Harvardzie w 1999 roku.
Dziś Daniewski zajmuje się promocją Harvardu w Polsce, kierując stowarzyszeniem absolwentów Harvard Club of Poland. „Siedem lat temu klub liczył 30 osób, teraz ponad 300” – mówi. To dowodzi, że liczba studentów z Polski rośnie szybko z roku na rok, zwłaszcza w Harvard Business School i Harvard Law School.
Celem klubu jest zainspirowanie rodaków, by poszli do najlepszych uczelni na świecie. „To naprawdę nie ma nic wspólnego ze snobizmem ludzi, którym się powiodło w życiu. My naprawdę chcemy, by Polacy nie bali się pójść do najbardziej elitarnych szkół i w konsekwencji mieli większy wpływ na nasz kraj, świat, na edukację” – mówi Daniewski.
Od trzech lat klub organizuje konkurs „Droga na Harvard” pod patronatem prezydenta RP. Laureaci wyjeżdżają na 10-dniowe wycieczki do Bostonu, by poznać Harvard. Klub pomaga przygotować rozmowy kwalifikacyjne kandydatom, a od dwóch lat zbiera też środki na specjalny fundusz stypendialny dla Polaków studiujących na Harvardzie. Uzbierali już prawie 2 mln dolarów. Bardzo dużo w taki krótkim okresie, ale wciąż daleko im do Meksykanów, którzy na swoim funduszu mają ponad 20 mln dolarów.
Zwyczajem jednej z najdroższych uczelni na świecie jest pozyskiwanie grantów od absolwentów, którym się powiodło i mogą wesprzeć Harvard. Niektórzy polscy absolwenci są bardzo hojni. Np. Dariusz Mioduski sfinansował świetlicę dla studentów, a Jacek Giedrojć remont galerii w Center for European Studies. "Ja jeszcze nie skończyłem studiów, ale moi rodzice w Katowicach już dostają co roku listy z Harvarda z prośbą o dotację" - przyznaje Adam.
Czy po studiach Polacy na Harvardzie wrócą do kraju? Część zapewnia, że tak, inni, że niekoniecznie od razu. "Od geografii ważniejsza jest możliwość realizacji tego, co cię interesuje" - mówi Andrzej.
Z Cambridge Inga Czerny (PAP)
Artykuł skopiowany