wercia d Przyjaciel Zagrody
Nick w grze : Meren_wen Liczba postów : 840 Dołączył : 07/10/2012
| Temat: wercia d torturuje! Sob Kwi 13, 2013 3:45 am | |
| Biegła ile sił w nogach. Już nie uważała na to, by zachować ostrożność, czy ciszę. Po prostu biegła. A ściślej mówiąc uciekała. Uciekała przed strasznymi kratolami, które chciały ją złapać. Prawdę mówiąc, była cenną zakładniczką, bo córką samego króla Akruntalu, lecz była także kimś więcej. Była bystrą i zwinną dziewczyną, najlepszą łuczniczką w całym królestwie, a było ono jednym z największych królestw tamtejszego świata. Poza tym niewiele dziewcząt brało nauki u słynnych wtedy zwiadowców. Ale dlatego, że była księżniczką czystej krwi, pozwolono jej. Nauczała ją istna legenda, zwana Arut. ,,Ciekawe co teraz porabia - myślała. - Na pewno ćwiczy strzelanie z łuku. Jak zawsze" - Na jej twarzy pojawił się kwaśny uśmiech. Z zamyślenia wyrwał ją kolejny okrzyk kratoli, który zabrzmiał nadzwyczajnie głośno. Zdała sobie sprawę, że zamyślając się zwolniła kroku. Po chwili znowu biegła z pełną prędkością. Mogłaby ich zastrzelić z łuku. Mogłaby! Tyle, że łuk został w obozowisku, a ona zmierzała dokładnie w przeciwnym kierunku. Do dyspozycji miała tylko saksę i nóż do rzucania z którymi nigdy się nie rozstawała. To jak porywać się z motyką na słońce - przeszło jej przez myśl. ,,Ach, żeby Arut tu był... Albo chociaż moja klaczka Lila... Tak, na niej na pewno umknęłabym kratolom! Przecież Lila potrawi biec cwałem cały dzień, a będzie tylko trochę zmęczona..." - znów przyłapała się na tym, ze zwolniła. Niestety, teraz nie mogła przyśpieszyć. Biegła coraz wolniej. Już miała upaść na kolana, godząc się z porażką, gdy nagle ktoś żelaznym uchwytem szarpną ją ku górze. Zamknęła oczy, czekjąc na cios, wprowadzający stan odrętwienia, ale zamiast tego poczuła coś innego. Znajome trząsanie - w górę i w dół, w górę i w dół. Po chwili rozpoznała, że ktoś ją wiezie na koniu. Ale przecież kratole nie jeżdżą konno. Są za wielcy na te delikatne zwierzęta. Ale skoro to nie oni, to kto? Odważyła się otworzyć oczy. Ukazała jej się znajoma twarz, z zaciętym wyrazem. Skądś znała te czarne, krótkie włosy, teraz przyprószone siwizną. Tak, teraz go poznała! To przecież Arut! Odgłosy zaczęły cichnąć gdzieś w dali, a po chwili zupełnie zniknęły. Jeździec zaczął lawirować pomiędzy drzewami, które stawały się coraz gęstsze. Po kilku minutach jazdy słońce ją oślepiło. Oto wjechali na polankę. Gdy zerknęła, ciągle z półprzymkniętych oczu, zobaczyła swoje obozowisko. A raczej coś bardzo przypominające jej obozowisko. Bowiem tu nie było śladów po ognisku. Arut zsadził ją z konia, a następnie przysunął pieniek, by usiadła. Dał jej wodę z manierki i kawałek czerstwego chleba. Gdy się już posiliła, odezwał się jego cichy, niski głos: - A więc ile grzybów dziś zebrałaś, Viki? (Jeśli gdzieś widzicie małą literę, a powinna być duża - zawiadomcie mnie. Próbuję się odzwyczajać xD) Bardzo proszę o ocenę. Pragnę jeszcze dodać, że to pierwsza moja taka praca. Ale próbować zawsze warto | |
|