Rozdział 1:
Billy, sześcioletni chłopiec z burzą brązowych włosów , biegł właśnie do szatni by jak najszybciej wyjść z przedszkola i pobiec do samochodu swojej mamy Grace. Dziś był jego wyczekiwany od miesięcy dzień. Właśnie tego dnia dokładnie gdy Big Ben wybije czwartą po południu on, jego mama i jej przyjaciele, wyruszą w rejs statkiem ku Wyspą Wielkanocnym. Sama myśl, że już za dwa dni,( licząc przelot do ameryki) stanie na terenie wulkanicznej wyspy, przyprawiały go o dreszcze. Grace, szczupła brunetka, siedziała w tym czasie za kierownicą swojego Lad Rovera i słuchała w radiu kawałka zespołu Queen. Zadowolona, że wreszcie odpocznie od szarej codzienności, podśpiewywała wraz z Freediem Mercurym ,,Crazy Little Thing Called Love”. Widząc biegnącego w jej kierunku syna, uśmiechnęła się i pomachała mu przez szybę auta. Chłopiec otworzył drzwi i wskoczyła na przednie siedzenie samochodu, od razu zapiął pasy, a Grace docisnęła pedał gazu i z zawrotną prędkością ruszyli Dagnall Streat. Chcieli już być w domu, zabrać bagaże i ruszyć na lotnisko London-City, gdzie stalowy ptak miał zabrać ich na wycieczkę marzeń.
*
W tym samym czasie rudowłosa Vanessa kłóciła się ze swoją przyjaciółką Inez, chodź tamta nie miała na to ochoty, ani czasu.
- Mówiłam ci już nigdzie nie pojadę z jakimiś idiotami. Mam leprze plany.- Puszyła się Vanessa.
- Ale, masz już kupiony bilet na samolot! Gadaliśmy już o tym dwa miesiące temu! Twierdziłaś, że jedziesz!
Dziewczyna wzruszyła ramionami i odpowiedziała.
- Wtedy chciałam, teraz mi się ode chciało. Na tej wyspie, będzie pełno robactwa. A jak nie będzie cienia, to się spocę i makijaż po mnie spłynie. Wiesz jaka to by była tragedia!
Inez wywróciła oczami.
- No tak, bo głód na świecie, wojny, katastrofy to taki pryszcz. Najważniejsze, że ci się makijaż rozmaże!
-Yyy, no raczej, nie wiesz jak trudno osiągnąć taki efekt! Nawet nie będę wspominać co będzie z moimi włosami!
Inez miała ochotę uderzyć przyjaciółkę w twarz.
-Jaki problem! Nie musisz się przecież malować!
-Nie! Bez makijażu będę wyglądać tragicznie!
-O matko- powiedziała pod nosem Inez. Zastanowiła się chwilę, po czym odpowiedziała- Ale ty wiesz, że Harry i Dylan jadą z nami?
Vanessie rozszerzyły się oczy i uśmiechnęła się szeroko.
-Wiesz co, wydaje mi się, że jednak dam radę.
Dziewczyna zaśmiała się.
-Wiedziałam, że tak powiesz.
Obie dziewczyny zaczęły pakować rzeczy Vanessy by nie spóźniły się na lot.
*
Harry, debil jakich mało. Szedł właśnie najspokojniej w świecie korytarzem prowadzącym do siłowni należącej do jego rodziny. Ręce miał wsadzone do kieszeni, a oczami błądził w te i z powrotem, jakby szukał już dawno utraconej inteligencji. Zadowolony z siebie jak zawsze nie wiadomo czy dlatego, że naćpał się nieznanym sobie towarem, czy wyrwał sobie kolejną dziewczynę. To by był już czwarty raz w tym tygodniu jak znajdywano go niekontaktującego co dzieję się wokół niego, oraz piąty gdy znalazł sobie kolejną pannę, którą będzie miał może dwa dni. Jednak nie zdając sobie sprawy ze swojego braku choćby zalążka czegoś co przypominało mózg, a nie kotlet z podejrzanego baru przy drodze, szedł naprzód. Wreszcie dotarł do szklanych drzwi na końcu korytarza. Otworzył je i spokojnie wszedł do środka. Obejrzał się w jedną i drugą stronę podrapał po blond włosach, które odrastały po ostatnim spotkaniu z sekatorem. Harry naćpany jak kot gdy nawącha się kocimiętki, usiadł w ogrodzie i ciął sobie włosy sekatorem twierdząc, że został fryzjerem. Na szczęście jego brat znalazł go jeszcze zanim zdążył sobie odciąć coś więcej niż tylko włosy. Po tym zdarzeniu Harry musiał się ostrzyc na łyso, ale podobno głupota nie boli.
Wreszcie zobaczył osobę, którą szukał. W rogu siłowni jego starszy brat Dylan podnosił ciężary dając wycisk wytrenowanym mięśniom. Jego blond włosy posklejane były od potu, a niebieskie oczy patrzyły w sufit. Harry nie potrafił dostrzec ile właściwie ważą sztangi. Ale co go to obchodziło?
-Ej braciszku, siedzisz tu już od rana. Wyjdź na słoneczko niech promienie słoneczka ogrzeją twój łeb.
Dylan odłożył sztangę i usiadł.
-Dobra, ile wyćpałeś i gdzie schowałeś resztę towaru?
Harry zaśmiał się jak małe dziecko. Podrapał się znów po głowie i usiadł na podłodze naprzeciwko Dylana.
-Nic, a nic. Chyba, że warzywka naszej matki były naszpikowane jakimś ziołem, a ja o tym nie wiedziałem. Przyszedłem tu bo zaraz musimy wyjeżdżać. A ty tu siedzisz jak kołek i pakujesz. I tak wyglądasz jak grecka rzeźba.
-Skąd ci się wzięło takie określenie? Czyżbyś zlitował się nad oparami mózgu w twojej głowie i poczytał?- Zaśmiał się Dylan i sięgnął po ręcznik, którym wytarł włosy i twarz.
-Nie, moja laska z środy pracowała w muzeum. Pokazywała mi te rzeźby i gadała o czymś dla mnie nie zrozumiałym. Nie słuchałem jej, ale stała tyłem więc mogłem się jej pogapić na tyłek. A powiem ci, że był pierwsza klasa.
Dylan pokręcił głowom i znów się położył i zaczął podnosić sztangę.
-Jesteś idiotom. Totalnym !cenzura!. Ale i moim bratem więc muszę się z tobą użerać.- Westchnął Dylan i popatrzył na Harrego.- Ja już jestem spakowany od wczoraj więc nie musisz się o mnie martwić. Dojedziemy na czas. Tylko będę musiał przeszukać jeszcze twój bagaż.
Harry wzdrygnął się i ruszył szybkim krokiem do drzwi.
-Gdzie ty idziesz?- Zapytał zdziwiony Dylan. Dlaczego jego brat musi być taki nienormalny?
-Wyjąć towar z walizki.
Dylan pokręcił głowom i wrócił do swoich ćwiczeń.
*
-Fabien!- krzyczał brązowo oki Włoch- Nie widziałaś nigdzie moich bokserek!
Pulchna blondyna w tym czasie, zajmowała się szykowaniem kanapek na drogę. Westchnęła i krzyknęła.
-Sto razy ci mówiłam, w trzeciej szufladzie, po lewo, w komodzie. A jeśli tam nie ma, to mi przykro ale są w praniu!
-Dobra, już się nie denerwuj znalazłem.- Mówił Antonio, wygrzebując z szuflady pary czystych majtek. Mimo, że nie raz przeżywał lot samolotem, bał się za każdym razem coraz bardziej. Dlatego od rana towarzyszył mu niemiły ucisk w żołądku i rozkojarzenie. Fabien, za to spokojna odkąd się obudziła, próbowała uspokoić skołatane nerwy swojego chłopaka. Sama musiała się zająć pakowaniem i przyszykowaniem prowiantu, oraz zapewnić mu środki uspokajające. Raczej pasażerowie nie ucieszyli by się gdyby Antonio zaczął krzyczeć jak opętany, a na pewno nie spodobał by im się paw na nowych spodniach. Fabien zaczęła grzebać w szufladzie w kuchni szukając noża, którym posmaruje kanapki majonezem. Nie znalazła jednak żadnego noża w szufladzie. Zastanawiała się chwile czy nie są aby wszystkie w zmywarce, ale nie było ich też tam.
-Antonio co zrobiłeś z moimi nożami? Nie ma ani jednego.
Włoch przyszedł do kuchni.
-Pożyczyłem nasz cały komplet twojej matce na czas wyjazdu, bo będzie miała gości czy coś.
-A skonsultowałeś to wcześniej ze mną?
Włoch wymówił pod nosem coś w stylu ,,Ups’’ i szybko poszedł na górę bo bagaże by nie słuchać wywodów swojej dziewczyny. Czy mogło by być dla niego coś gorszego w tym dniu? Szczerze wątpił by mogło być coś bardziej stresującego niż lot samolotem i słuchani wypominania Fabien.