Czy w powstaniu warszawskim mogło funkcjonować coś takiego jak moda? Czy istniały trendy w ubiorze? Najwyższa pora sprawdzić jak dziewczęta stroiły się na godzinę „W”. I czy naprawdę szły „w sukienkach na barykady”.
Rankiem 1 sierpnia 1944 roku żołnierze podziemia rozpoczęli koncentrację. Każdy po cichu zmierzał na swoje miejsce zborne i tylko warszawscy rykszarze zauważali, że ubiory młodych ludzi nie są zupełnie zwyczajne. Oczywiście przyszli powstańcy mieli nie zwracać na siebie zbędnej uwagi, by przedwcześnie nie zaalarmować Niemców. Pewne różnice były jednak konieczne.
Chłopcy starali się zadbać o strój pozwalający na bezproblemowe czołganie się czy przeskakiwanie płotów (mocne i wygodne buty, solidne spodnie i koszule). Ich koleżanki były w dużo gorszej sytuacji. Dziewczęta paradujące w takim ubraniu po ulicach okupowanej Warszawy natychmiast ściągnęłyby na siebie niepożądane spojrzenia. Jak to tak! Dziewczyna w spodniach?! To przecież nie wypada!
Do powstania jak na piknik!
W efekcie te, które już za chwilę pod ostrzałem miały opatrywać rannych, szły do powstania ubrane jak na spacer nad Wisłę. Sanitariuszka Halina Jędrzejewska (ps. „Sławka”) wspomina na kartach książki „Dziewczyny z powstania”:
Wierzyliśmy, że szybko przepędzimy Niemców. Zgodnie z instrukcjami do Powstania wyszłyśmy przygotowane na dwa dni walki. Byłam w letniej sukience i z torbą sanitarną na ramieniu.
W innym miejscu „Sławka” opisuje dokładnie swój strój. Sama miała wygodne buty (co w czasie walk musiało się okazać zbawienne) i cieniutką sukienkę. Wiele jej koleżanek bardzo zadbało o siebie tuż przed godziną „W”. Wyglądały pięknie, choć ubrały się zupełnie niepraktycznie jak na taką „okazję”. Zresztą, kto mógł wówczas wiedzieć, w jakich warunkach przyjdzie się młodym warszawiakom bić?
Do Powstania poszłam w sukience z mundurka harcerskiego, który gdzieś jeszcze został. Cieniutka sukienka – to jest szare płótno, nic więcej. Nie miałam żadnego sweterka, niczego, dobrze, że miałam trepki na nogach, już nie pamiętam jakie, ale miałam wygodne pantofle, w których mogłam chodzić. Ale przecież starsze koleżanki przyszły bardzo różnie ubranie, czasem w bardzo ładnych rzeczach, ale zupełnie nieodpowiednich na ten czas (cyt. za: Archiwum Historii Mówionej MPW, relacja Haliny Jędrzejewskiej).
Inna dziewczyna walcząca w powstaniu, Zofia Radecka, tak opisuje strój, w którym ruszyła do boju:
Zupełnie nie przygotowałam się na to, że Powstanie potrwa dłużej niż dwa, góra trzy dni. Oprócz zmiany bielizny nie miałam ze sobą żadnych ubrań. A ubrana byłam w sukienkę w paseczki i rzemykowe sandałki. Strój jak na piknik, a nie do walki (cyt. za: AHM, relacja Zofii Radeckiej).
Dziewczęta pędzące pod ostrzałem w owych letnich sukienkach i lekkich bucikach od cywili odróżniały tylko powstańcze opaski. Wspomina to także aktorka, Alina Janowska, która w czasie powstania służyła jako łączniczka: opaski na rękawie – to było nasze jedyne »umundurowanie« (cyt. za: D. Michalski, „Jam jest Alina, czyli Janowska Story”).
Panterka jak marzenie
Kiedy oddział Haliny Jędrzejewskiej zdobywał Monopol Tytoniowy na ul. Dzielnej, lał deszcz. Chociaż akcja zakończyła się sukcesem, kobieta nie wspomina jej dobrze. Powstańcy kompletnie przemokli. Gdy przyszło im nocować na kamiennych schodach zdobytej fabryki w szczególnie złej sytuacji były dziewczęta.
W letnich sukienkach, pozbawione możliwości zmiany ubrania, czy okrycia się czymkolwiek, przez całą noc drżały z zimna, siedząc i śpiąc na schodach. Jakakolwiek kurtka, płaszcz, czy ciepły sweter wydawały im się wówczas marzeniem.
Inna żołnierka, Janina Kolasińska (ps. „Żaba”) pisała wprost:
Przydzielono mnie do [Zofii] Bratkowskiej, komendantki WSK. Więc byłam jej łączniczką i biegałam po wszystkich kanałach, nie kanałach, przez te rury podwójne, złączone, kanalizacyjne. Pod ziemią powykopywane były dziury i przełaziło się. Przecież nie było umundurowania, w sukience przecież byłam. W spodniach nie pamiętam, żebym w ogóle chodziła. I potem ciemnymi ulicami… (cyt. za: AHM, relacja Janiny Kolasińskiej).
Część walczących dziewcząt zaopatrzyła się zaraz na początku walki, po zdobyciu niemieckich magazynów wojskowych na Stawkach. Jak wspomina „Sławka”, powstańcy znaleźli tam mnóstwo niemieckich mundurów. Stamtąd wzięły się: między innymi słynne panterki, w których później chodziło całe Powstanie (cyt. za: A. Herbich, „Dziewczyny z powstania”).
Po zdobyciu magazynów, Halina Jędrzejewska wreszcie skompletowała dla siebie porządny i wygodny strój. Dostała panterkę i spodnie mundurowe, a od kolegów z oddziału męską koszulę znalezioną w jakimś opuszczonym mieszkaniu.
Królestwo za pralkę i „coś na cyce”
Problemy z ubiorem, a szczególnie z bielizną, tylko narastały wraz z przedłużającym się powstaniem. Po tym, jak w stolicy odcięta została bieżąca woda, nie było możliwe swobodne pranie i suszenie odzieży. Danuta Stępniewska (ps. „Niusia”) wspomina, jak wielką trudność dziewczętom walczącym w powstaniu sprawiało odświeżanie ubrań:
O żadnym praniu nie było co mówić, bo było ciężko z wodą i trudno było zostać na goło, jak się było w jednej sukience. Możliwe, że „Ziuta” dała mi jakiś sweter, ale już tego nie pamiętam. To były rzeczy, które schodziły na drugi plan. (cyt. za: AHM, relacja Danuty Stępniewskiej)
Biorąc pod uwagę fakt, że wielu powstańców wychodziło z domu przygotowanych na dwa dni walk, a powstanie trwało aż sześćdziesiąt trzy, trzeba było sobie radzić. Najczęściej po prostu szukając gdzieś kolejnego ubrania.
Z bielizną, zwłaszcza typowo damską, sytuacja była nieco gorsza. O ile brak pończoch nie stanowił dla żołnierek specjalnego problemu, o tyle bez stanika, ze swobodnie podskakującymi piersiami, ciężko się biegało i czołgało.
Związaną z tym zabawną historię ze wspomnień „Sławki” przytacza autorka książki „Dziewczyny z powstania”, Anna Herbich:
Raz, było to na ulicy Książęcej, podszedł do mnie kolega z oddziału. Uśmiechał się szeroko, po prostu pękał z dumy.
– „Sławka”, coś dla ciebie mam – powiedział.
– Co takiego?
– Zobacz, przyniosłem ci coś na cyce! – w tym momencie wyciągnął rękę, w której miał biustonosz. Pamiętam, że koledzy mało go wtedy nie zadusili.
W kolegach sanitariuszki odezwała się wpajana od najmłodszych lat kindersztuba. Nie wyobrażali sobie, że można się tak odezwać do kobiety!
Obsztorcowali chłopaka na czym świat stoi za (ich zdaniem) haniebną obrazę koleżanki. Sama zainteresowana wcale urażona się nie czuła. Wręcz odwrotnie! Była bardzo wdzięczna. Jak wspominała po latach: oddał mi naprawdę wielką przysługę. Miałam wreszcie stanik!
Ubranie? Rzecz chwilowa!
Z trudem zdobyte ubranie, mundur, w każdej chwili można było stracić. Niejednokrotnie trzeba było poruszać się kanałami pełnymi nieczystości, czy opatrywać rannych broczących krwią i ropą, po czym ubranie tak śmierdziało, że przykrością było dalsze noszenie go. Poza tym wystarczyło, że sanitariuszka, czy łączniczka znalazła się w złym miejscu i czasie.
Jeśli w bliskiej odległości wybuchał pocisk dużego kalibru, albo inny ładunek wybuchowy, pojawiał się podmuch i we wszystkie strony leciały odłamki. Kiedy eksplodował niemiecki czołg pułapka na ulicy Kilińskiego, taką chwilę grozy przeżyła Teresa Potulicka (ps. „Michalska”).
Przewróciłam się, byłam cała we krwi i kawałkach wnętrzności. Fala uderzeniowa rozpruła mi spódnicę, całe ubranie wisiało na mnie w strzępach. Wówczas jednak nawet tego nie zauważyłam. Byłam w szoku, dzwoniło mi w uszach. (cyt. za: A. Herbich, „Dziewczyny z powstania”).
Kiedy żołnierki traciły swoje spódnice czy sukienki, nieraz ratowali je z tej ubraniowej opresji koledzy z oddziału. Halina Wołłowicz (ps. „Rena”) wspominała:
Spódnica, w której poszłam do Powstania, nie nadawała się już do niczego. Już w czasie odwrotu dostałam od Wieśka Fidlera „Grota” jakieś spodnie, które – padał deszcz, przedzieraliśmy się przez bagna – zesztywniały do tego stopnia, że poharatały mi uda do krwi. Mimo to starałam się jakoś trzymać i nie płakać. Tak wyglądał nasz pierwszy dzień walki (cyt. za: A. Herbich, „Dziewczyny z powstania”).
Czy dziewczęta walczące w powstaniu warszawskim ubierały się wedle jakiejś mody? Sukienka, pantofelki i lekko ufryzowane włosy nie były czymś oczywistym. Każdy z walczących kombinował, jak mógł, żeby się jakoś ubrać, by nie marznąć w nocy na warcie, wszak im bliżej było końca walk, tym zimniejsze stawały się noce. Krótko i dosadnie skwitowała kwestię powstańczego dress codu Halina Jędrzejewska (ps. „Sławka”): To nie była moda, myśmy przecież niczego nie miały (cyt. za: AHM, relacja Haliny Jędrzejewskiej).
Artykuł w całości skopiowany
Autor: Aleksandra Zaprutko-Janicka
http://ciekawostkihistoryczne.pl/2014/05/26/czy-bylo-cos-takiego-jak-powstancza-moda/