Lubelak Administrator
Liczba postów : 2816 Dołączył : 18/01/2011
| Temat: Czy śmierć Hitlera w lipcu 1944 roku zmieniłaby los Polski? Pon Lip 21, 2014 10:36 am | |
| - Spoiler:
Adolf Hitler, wszechwładny Führer Niemiec - kanclerz, prezydent, prezes jedynej legalnej partii politycznej i naczelny wódz w jednej osobie - uniknął śmierci w zamachu bombowym. Reakcja nazistowskiego aparatu bezpieczeństwa była natychmiastowa i bezlitosna. Śmierć ponieśli wszyscy ujęci spiskowcy, a tropienie i likwidacja podejrzanych o zdradę trwała przez wiele tygodni, pociągając za sobą blisko 5 tysięcy ofiar... często dość przypadkowych.
Ich śmierć stała się w powojennych Niemczech "legendą założycielską" nowego, demokratycznego państwa, a bezpośredni wykonawca zamachu, płk Claus Philipp Maria Schenk hrabia von Stauffenberg, wykreowany został na symbol bohaterstwa i poświęcenia opozycji antyhitlerowskiej. Jego postać upamiętniają liczne publikacje, a nawet nazwa jednej z berlińskich ulic. Spisek Stauffenberga doczekał się także hollywoodzkiej superprodukcji, której tytuł ("Walkiria", 2008) nawiązuje do kryptonimu, jaki przyjęli konspiratorzy dla planowanej akcji.
Zanim nadleciała Walkiria
Zamach w Wilczym Szańcu, polowej kwaterze Hitlera, dokonany przez hrabiego Clausa Schenka von Stauffenberga, nie był pierwszą próbą zgładzenia przywódcy NSDAP. Historycy i autorzy publikacji poświęconych dziejom III Rzeszy, doliczyli się ponad 40 spisków zawiązanych w tym celu, z których połowa zakończyła się usiłowaniem zamachu. Wielu niedoszłych zabójców Hitlera związanych było z ruchami lewicowymi, za niektórymi próbami stał sowiecki wywiad, ale ekstremalnym rozwiązaniem problemu przywództwa Niemiec interesowali się także Brytyjczycy i - co raczej nie może dziwić - Polacy.
Radykalne plany wobec szefa NSDAP mieli także przedstawiciele niemieckich kręgów konserwatywnych i chrześcijańskich. Nikt nie był chyba bliższy sukcesu, niż działający w pojedynkę Johann Georg Elser, sympatyk idei socjalizmu, stolarz i zegarmistrz. Postanowił on zabić Hitlera za pomocą ładunku wybuchowego, wmurowanego w ścianę monachijskiej piwiarni Bürgerbräukeller, gdzie co roku 8 listopada Führer spotykał się z weteranami NSDAP i uczestnikami Puczu Monachijskiego - nieudanej próby zamachu stanu w 1923 roku.
Elser przygotowywał zamach konsekwentnie i metodycznie; celowo zatrudnił się w kamieniołomie, by zyskać dostęp do materiałów wybuchowych. Stopniowo zgromadził 50-cio kg ładunek, skonstruował także zegarowy zapalnik. Następnym etapem przygotowań było umieszczenie bomby w lokalu. Od sierpnia 1939 r. zamachowiec zostawał w ukryciu do zamknięcia piwiarni, by nocami, pod nieobecność personelu, drążyć otwór na ładunek wybuchowy w filarze podtrzymującym strop w pobliżu miejsca, z którego Führer zwykle wygłaszał kilkugodzinne przemówienie do swoich "starych towarzyszy". Wybuch wojny we wrześniu 1939 r. nie wpłynął na działania Elsera, który nocą z 5 na 6 listopada uzbroił bombę, ustalając czas eksplozji na 21:20 w dniu 8 listopada, czyli podczas planowanego zjazdu nazistów. Wbrew przewidywaniom i utartej tradycji, Hitler skrócił swój pobyt w Bürgerbräukeller do minimum i opuścił lokal przed wybuchem, który zabił 8, a ranił 60 osób, głównie pracowników piwiarni. Miejsce, z którego przemawiał Hitler, uległo całkowitemu zniszczeniu. Sprawca zamachu został ujęty podczas próby przekroczenia granicy ze Szwajcarią. Osadzony w obozie koncentracyjnym Sachsenhausen, przetrwał niemal do końca wojny. Został stracony na miesiąc przed upadkiem III Rzeszy.
W porównaniu z zamachem Elsera, oficerskie spiski, które nasiliły się zwłaszcza po klęskach niemieckich sił zbrojnych na froncie wschodnim, nie wyglądały zbyt poważnie. Generałom i pułkownikom o arystokratycznych korzeniach, wychowanych w tradycji szacunku i posłuszeństwa dla władzy, brakowało determinacji prostego stolarza z Monachium. Ich motywacja była zresztą inna - na ogół nie przeszkadzała im niemiecka agresja na Polskę, Europę zachodnią czy Bałkany. Dopiero wojna z ZSRR i USA, a zwłaszcza klęska stalingradzka i afrykańska, skłoniły ich do podjęcia bardziej stanowczych kroków w nadziei, że usunięcie przywódcy III Rzeszy pozwoli im na zawarcie pokoju z Aliantami i ocalenie swojej pozycji społecznej. Któż bowiem miałby kierować "wolnymi Niemcami", jeśli nie potomkowie starych, szacownych rodów szlacheckich? Niemiecki rycerz bez skazy
W przeciwieństwie do Elsera, niezbyt przystojnego, słabo wykształconego plebejusza z Bawarii, najsłynniejszy z zamachowców na życie Hitlera, płk Claus Philipp Maria Schenk graf von Stauffenberg dostał od losu wszystko, co najlepsze: urodę amanta, arystokratyczne pochodzenie, szczęśliwą rodzinę i błyskotliwą karierę zawodową "oficera i dżentelmena". Dziedzic znakomitego niemieckiego rodu szlacheckiego był jednak po matce sukcesorem pruskiej arystokracji, i nabył typowego dla niej stosunku do Słowian, a szczególnie Polaków. Tradycyjny pruski antypolonizm wypływał z historii tego prowincjonalnego, małego i ubogiego kraiku, powstałego dzięki brutalnej kolonizacji ziem etnicznie słowiańskich i bałtyjskich, których ludność przez wieki poddana była eksterminacji i germanizacji.
Od klęski grunwaldzkiej, od hołdu królowi polskiemu, który niefortunnie pozwolił przetrwać Prusom jako państwu, polonofobia stała się immanentną cechą pruskiej warstwy przywódczej, nie mogącej pogodzić się z faktem, że zwykły polski szlachcic zaznawał więcej swobód i żył dostatniej niż niejeden niemiecki arystokrata, dla którego zaszczytem było mieć polskich krewnych lub powinowatych... Gdy militaryzm, ucisk fiskalny i podboje wojenne pozwoliły Prusom stać się mocarstwem, resentyment wobec Polaków pozostał żywy, czego wyrazem mogą być słowa króla Fryderyka II Hohenzollerna z listu do francuskiego encyklopedysty d’Alemberta:
"Biednych tych Irokezów [Polaków] będę się starał oswoić z cywilizacją europejską", czy fragment listu Ottona Bismarcka: "Bijcie Polaków, ażeby aż o życiu zwątpili. Mam wielką litość dla ich położenia, ale jeżeli chcemy istnieć, to nie pozostaje nam nic innego, jak ich wytępić". Dziewiętnastowieczne zjednoczenie Niemiec było jednocześnie ich "sprusaczeniem", w wyniku czego - jak to ujął wiedeńczyk Karl Kraus: "Naród poetów i myślicieli [Dichter und Denker] stał się narodem sędziów i katów [Richter und Henker]".
Trudno zatem dziwić się, że płk Stauffenberg pisał w pierwszych dniach agresji na Polskę:
"Miejscowa ludność to niewiarygodny motłoch, bardzo dużo Żydów i mieszańców. Wokół czuje się nadzwyczajną nędzę. Jest to naród, który, aby dobrze się czuć, najwyraźniej potrzebuje batoga. Tysiące jeńców przyczynią się na pewno do rozwoju naszego rolnictwa. Niemcy mogą wyciągnąć z tego korzyści, bo oni [Polacy i Żydzi] są pilni, pracowici i niewymagający".
Był po prostu typowym przedstawicielem swojego środowiska społecznego i narodowego. Jednak czy to powinno sprawiać, abyśmy uważali go za bohatera?
Do decyzji o udziale w antyhitlerowskiej konspiracji popchnęła go zarówno tragedia osobista (został okaleczony i oszpecony podczas walk w Afryce), jak i obawa o przyszłość mocarstwowych Niemiec. W przeciwieństwie do prostego stolarza z Monachium, płk hr. von Stauffenberg nie sprzeciwiał się czynnie totalitarnemu reżimowi hitlerowskiemu, prześladowaniom rasistowskim, ani napaściom na słabsze kraje, dopóki zapewniały one szybkie zwycięstwa i wojenne laury. Refleksja nadeszła wraz z porażkami militarnymi, które zmąciły perspektywę "tysiącletniej Rzeszy". Psychologiczne tło wyborów, przed którym stanęli niemieccy sztabowcy w obliczu klęski wojennej, zarysował zresztą najcelniej pisarz Hans Hellmut Kirst ("Bunt żołnierzy", Warszawa 1989), zdeklarowany przeciwnik szowinizmu i militaryzmu. Charakterystyczne, że w czasie, gdy utytułowani pułkownicy i generałowie usiłowali zgładzić Hitlera, by ocalić Niemcy, zarówno Sowieci, jak i Brytyjczycy porzucili plany zamachów na wodza III Rzeszy, trafnie oceniając, iż inny przywódca mógłby skuteczniej i sprawniej toczyć wojnę, co przyniosłoby jej przedłużenie i kolejne miliony ofiar... 20 lipca 1944. "Prawie" robi wielką różnicę...
Spisek Stauffenberga nie był pierwszą próbą zabicia Führera, podjętą przez kręgi wojskowe.
Jeszcze przed kapitulacją kotła stalingradzkiego, wśród pozbawionych złudzeń, co do szans na zwycięstwo sztabowców Grupy Armii "Środek", zrodził się plan zamachu. W marcu 1943 r. grupa oficerów postanowiła wykorzystać ładunek wybuchowy, który miał eksplodować w samolocie przewożącym Hitlera na naradę sztabową do Smoleńska. Bombę ucharakteryzowano na skrzyneczkę z luksusowymi alkoholami. Do jej wykonania wykorzystano brytyjskie miny lądowe i zapalnik zegarowy. Ładunek wybuchowy znalazł się na pokładzie samolotu dzięki jednemu z oficerów osobistej ochrony Führera, który zgodził się zabrać prywatną przesyłkę. Wbrew oczekiwaniom wtajemniczonych, do wybuchu nie doszło. Samolot bezpiecznie wylądował, a konspiratorom udało się odebrać śmiercionośną paczkę i rozbroić jej zawartość.
Niepowodzenie nie zniechęciło spiskowców. Płk Rudolf-Christoph von Gersdorff usiłował dokonać zamachu samobójczego w Berlinie, zamierzając zdetonować małą bombę ukrytą w kieszeni wojskowego płaszcza podczas oprowadzania Hitlera po wystawie zdobytej na froncie broni sowieckiej. Nienaturalne zachowanie oficera wzbudziło podejrzenia wodza, który szybko opuścił teren ekspozycji. Także następna próba zamachu (listopad 1943) zakończyła się fiaskiem.
Wiosną 1944 r. działania oficerskiej konspiracji nasiliły się, jednak podejmowane przeszło dziesięciokrotnie usiłowania zabójstwa głowy III Rzeszy, nieodmiennie pozostawały bez sukcesu. Zastanawiające jest, że Heinrich Himmler, wszechwładny szef SS i bliski współpracownik Adolfa Hitlera, przestał mu towarzyszyć w naradach w Obersalzbergu i Wilczym Szańcu. Ta nagła zmiana zrodziła podejrzenia, że jeden z najbardziej wpływowych ludzi w Niemczech wie o spisku i akceptuje jego zamierzenia, z tym tylko, że to jemu powinna przypaść pełnia władzy nad III Rzeszą, a odium zdrajców i "królobójców" powinno spaść na kogoś innego...
W czerwcu 1944 r. Alianci dokonali desantu na plażach Normandii, otwierając "drugi front" w Europie (w istocie był to front trzeci, po wschodnim i śródziemnomorskim). Nieuchronność klęski wojennej stała się oczywista. Kolejną próbę eliminacji "największego wodza wszechczasów", jak ironicznie nazywano Hitlera, podjął płk Claus Schenk von Stauffenberg. Okaleczony na froncie afrykańskim oficer nie mógł powrócić do służby frontowej, przyjął więc stanowisko w berlińskim Ogólnym Urzędzie Sił Zbrojnych. Tam zetknął się ze środowiskiem spiskowców i po pewnym czasie włączył się do ich działań. Postanowił też osobiście wziąć udział w planowanym od pewnego czasu puczu. Konspiratorzy byli przekonani, że po zabiciu wodza, możliwe będzie łatwe opanowanie aparatu państwowego i ustanowienie nowych władz.
Stanowisko kanclerza miał objąć Carl Friedrich Goerdeler, a prezydentem zostałby wówczas generał Ludwig Beck. Co ciekawe, pucz miał dokonać się dzięki wykorzystaniu zatwierdzonego przez Hitlera planu operacyjnego, który przewidywał użycie wojsk Armii Rezerwowej do stłumienia ewentualnych zamieszek wewnętrznych w Niemczech. Tym razem jednak dzieło miało obrócić się przeciw swemu twórcy.
Z początkiem lipca 1944 r. płk Stauffenberg został szefem sztabu Armii Rezerwowej, którą dowodził generał Erich Fromm, również członek antyhitlerowskiej konspiracji. Stanowisko to wymagało regularnego uczestnictwa w naradach z Hitlerem, co oznaczało niepowtarzalną okazję do jego uśmiercenia. Z racji doznanych urazów, płk Stauffenberg nie mógłby posłużyć się podczas zamachu pistoletem. Wybrał więc użycie ładunku wybuchowego, który zamierzał wnieść do sali narad w aktówce. Pomocy w tym przedsięwzięciu zamierzał udzielić mu jego adiutant, por. Werner von Haeften.
Rankiem 20 lipca 1944 r. zamachowcy odlecieli z Berlina do Rastenburga (Kętrzyna), skąd udali się Wilczego Szańca. O godzinie 12:30 miał przybyć tam Adolf Hitler. W tym czasie w Berlinie pozostali puczyści oczekiwali na sygnał o śmierci szefa III Rzeszy, aby, "wykonując jego rozkazy", przejąć władzę w państwie. Stauffenberg bez przeszkód wniósł do drewnianego baraku, gdzie miała odbyć się konferencja, teczkę z bombą zaopatrzoną w zapalnik zegarowy. Ustawił ją pod stołem w sąsiedztwie Hitlera i wyszedł, informując, że musi pilnie zatelefonować do Berlina. W kilka minut później doszło do eksplozji, która jednak okazała się nieskuteczna. Lekko ranny Hitler przeżył, choć zginęło 4 uczestników narady, a większość obecnych doznała obrażeń.
Wykonawca zamachu tymczasem powracał do Berlina w poczuciu spełnionego obowiązku. Dopiero na miejscu dowiedział się, że akcja zakończyła się niepowodzeniem.
Odpowiedź wiernych Hitlerowi formacji SS była szybka i bezwzględna. Bez trudu odzyskały one kontrolę nad garnizonami (m. in. Paryż i Wiedeń), gdzie władzę objęli puczyści. Führer przemówił także przez radio, aby rozwiać wątpliwości, co do jego losu. W szeregi konspiratorów wdarł się chaos. Wydawano sprzeczne rozkazy, niektórzy spiskowcy wpadli w apatię, oczekując nieuchronnego aresztowania, a część wtajemniczonych usiłowała zatuszować swój udział w zamachu stanu. Należał do nich generał Fromm, który wieczorem 20 lipca polecił aresztować i stracić najważniejszych uczestników zamachu, podpisując następujące oświadczenie: "W imieniu Führera trybunał wojenny zwołany przeze mnie ogłosił wyrok: pułkownik von Mertz, generał Olbricht, pułkownik, którego imienia nie będę wspominał [Stauffenberg] i porucznik von Haeften są skazani na śmierć". Mimo to nazajutrz także został aresztowany, a pod koniec wojny stracony za zdradę stanu.
Rozpoczęły się "wielkie łowy" (Hasenjagd), rozpętane przez Himmlera i podległe mu służby. Represje spadły nie tylko na rzeczywistych spiskowców, ale także na nie związane z nimi bezpośrednio środowiska opozycyjne. Wśród podejrzanych o zdradę znalazło się wielu zasłużonych dowódców wojskowych, a nawet legendarny "Lis Pustyni", feldmarszałek Erwin Rommel, który został zmuszony do popełnienia samobójstwa. Rezultatem represji po nieudanej "Operacji Walkiria", było także poddanie niemieckich sił zbrojnych nadzorowi politycznemu NSDAP i utrata zaufania Hitlera dla kadr dowódczych armii. W efekcie nastąpiło znaczące osłabienie potencjału wojennego i morale III Rzeszy, co - w sposób nieprzewidziany przez spiskowców - przyczyniło się zapewne do przyśpieszenia upadku hitleryzmu.
Ponury cień Walkirii
Niewątpliwie spiskowcy Stauffenberga chcieli ratować swój kraj. Ale ich sukces oznaczałby dla Polski klęskę jeszcze większą, niż ta, która stała się naszym udziałem w historii XX wieku.
Zamiarem uczestników konspiracji było przejęcie władzy w Niemczech i podjęcie rozmów pokojowych z Aliantami. Wśród warunków rozejmu warto zwrócić uwagę na punkt, dotyczący postulowanych granic powojennych. Do Niemiec miały należeć: Austria, Kraj Sudecki (zajęte w 1938 r. tereny Czechosłowacji), Alzacja i Lotaryngia oraz południowy Tyrol (kosztem Włoch).
Granica wschodnia nowego państwa niemieckiego miała odpowiadać linii z roku 1914. Uwzględniając fakt, że w chwili zamachu w Wilczym Szańcu wojska sowieckie docierały już do Wisły, łatwo zauważyć, że w planach spiskowców nie było miejsca dla Polski.
Pomijając kwestię prawdopodobieństwa zgody Aliantów na separatystyczny rozejm z Niemcami, które kontynuowałyby wojnę z ZSRR, trzeba zdawać sobie sprawę, że dla organizatorów "Walkirii" celem było ratowanie Wielkoniemieckiej Rzeszy, a Hitler miał zginąć nie za swoje zbrodnie przeciw ludzkości, lecz za nieudolność w prowadzeniu wojny...
Jeśli przyjąć założenie, że w razie powodzenia "planu Walkiria" mocarstwa zachodnie przyjęłyby ofertę pokojową nowych władz niemieckich (zapewne Londyn byłby bardziej skłonny do zakończenia działań wojennych niż Waszyngton; współcześnie wiadomo, że otoczenie prezydenta Franklina D. Roosevelta było infiltrowane przez Sowiety i ze zdaniem Stalina Biały Dom liczył się bardziej, niż z opiniami Churchilla), wzmocnione wycofanymi z Zachodu jednostkami wojska niemieckie mogłyby znacznie skuteczniej stawić opór Armii Czerwonej. Być może nawet zadałyby klęskę kolejnej ofensywie sowieckiej, a przebieg linii frontu - na zachód od ziem odebranych Polsce w 1939 r. - pozwoliłby satrapie z Kremla ogłosić zwycięstwo i zawrzeć pokój z "demokratycznymi Niemcami". W końcu zostałyby zrealizowane dwa główne cele wojenne - obalenie faszyzmu i wyzwolenie zachodniej Białorusi, Ukrainy, a także wschodniej Polski, która - oczywiście na potwierdzone wynikami plebiscytu żądanie mieszkańców - stałaby się "socjalistyczną republiką sowiecką".
Fałszywa historia jest matką fałszywej polityki - zauważył jeszcze w XIX wieku Józef Szujski. My natomiast możemy na własne oczy obserwować, że fałszywa polityka staje się matką fałszywej historii.
Zjednoczone przed niemal ćwierćwieczem Niemcy, odzyskały utracony w wyniku klęski III Rzeszy status największego mocarstwa europejskiego. Niestety, nie do końca zdołały przezwyciężyć ponurego dziedzictwa Prus w sferze świadomości. Zbyt często - przy braku odpowiedniej reakcji władz - używane są w prasie Zachodu haniebne określenia "polskie obozy zagłady", bijący rekordy popularności mini-serial "Nasi ojcowie, nasze matki" prezentuje karykaturalny, wręcz monstrualny wizerunek Polaków, a prezydent Francji (państwa, które w sprawach II wojny światowej powinno skwapliwie "korzystać z prawa do milczenia") deklaruje, że "Niemcy byli ofiarami nazizmu".
Cóż, "piszmy historię, zanim napiszą ją za nas niemieckie seriale"...
Artykuł w całości skopiowany, autor Piotr Galik Fakty INTERIA.PL
Literatura:
1. H. H. Kirst, "Bunt żołnierzy", Warszawa 1989
2. T. Kniebe, "Operacja »Walkiria«", Warszawa 2009
3. G. Knopp, "Zabić Hitlera", Warszawa 2009
4. H. Ortner, "Samotny zamachowiec. Georg Elser - człowiek, który chciał zabić Hitlera", Warszawa 2007
| |
|