<koleś z Traviana> Mam psa labradora i właśnie kupowałem worek Pedigree Pal w supermarkecie czekając w kolejce do kasy. Kobieta za mną zapytała czy mam psa (!). Bez zastanowienia odpowiedziałem, że nie i właśnie ponownie rozpoczynam dietę Pedigree Pal. Chociaż nie powinienem, bo ostatnio wylądowałem w szpitalu. Ale zdołałem zgubić ponad 20 kg zanim obudziłem się na oddziale intensywnej terapii z rurami w większości moich otworów i z igłami w obydwu ramionach. Powiedziałem jej, że jest to w sumie idealna dieta i należy mieć zawsze wyładowane kieszenie bryłkami Pedigree Pal i zjadać jedna lub dwie gdy poczujesz głód. Jest to żywność zawierająca wszystkie składniki niezbędne do życia i mam zamiar znowu ja zastosować. Muszę zaznaczyć, że teraz wszyscy w kolejce byli oczarowani moją opowieścią, zwłaszcza wysoki facet za tą kobietą. Zszokowana, zapytała, czy dlatego wylądowałem na intensywnej terapii, bo zatrułem się pożywieniem dla psów. Powiedziałem jej, że nie. Po prostu usiadłem na ulicy, by wylizać sobie jajka i samochód mnie uderzył.
Simma Już coś wie
Liczba postów : 106 Dołączył : 29/04/2011
Temat: Re: Zaczynamy... Pią Maj 20, 2011 10:33 am
lubelak.....no zleję sie zaraz ze śmiechu xD
i chyba rozpocznę te dietę Skoro 20 kg poszło....
Star-x3 ZAGRODZIANIN
Nick w grze : Star-x3 Liczba postów : 2045 Dołączył : 21/03/2011
Temat: Re: Zaczynamy... Pią Maj 20, 2011 11:22 am
ja tez chyba na ta diete przejde Moze uda mi sie cos zrzucic, bo z moja wagą... [ok 45 kg] ;P
Simma Już coś wie
Liczba postów : 106 Dołączył : 29/04/2011
Temat: Re: Zaczynamy... Pią Maj 20, 2011 12:03 pm
45 ?
Ja ważę 62 xD Na 168 cm wzrostu Na swoją obronę dodam, że to nie tylko tłuszczyk-mięśni też trochę mam
Star-x3 ZAGRODZIANIN
Nick w grze : Star-x3 Liczba postów : 2045 Dołączył : 21/03/2011
Temat: Re: Zaczynamy... Pią Maj 20, 2011 12:22 pm
niecale chyba45 . xD Na 158cm ;P
Lubelak Administrator
Liczba postów : 2816 Dołączył : 18/01/2011
Temat: Re: Zaczynamy... Pią Maj 20, 2011 2:38 pm
Do czego służy aspiryna.... A myślałem że tylko cola usuwa rdzę i wywabia plamy
Star-x3 ZAGRODZIANIN
Nick w grze : Star-x3 Liczba postów : 2045 Dołączył : 21/03/2011
Temat: Re: Zaczynamy... Sob Maj 21, 2011 12:48 am
No to od dzis uzywam tylko aspiryny :d
Simma Już coś wie
Liczba postów : 106 Dołączył : 29/04/2011
Temat: Re: Zaczynamy... Sob Maj 21, 2011 10:02 am
OK-nie na temat, ale trudno :p
o 18 miał być koniec świata. Dobrze ze nie było....bo kto by wtedy jednorogi pokrył ?
A teraz-jak się wypowiedział mój ojciec na ten temat: ,,Obiecałem sobie, że skoro dzisiaj jest koniec świata, to nie wypiję żadnego piwa. Chcę być trzeźwy. [18.00] Nie ma końca świata ? To co, świętujemy ? Aśka, przynoś piwo"
Aki Przyjaciel Zagrody
Nick w grze : Akira. Liczba postów : 1998 Dołączył : 05/05/2011
Temat: Re: Zaczynamy... Sob Maj 21, 2011 11:28 am
Lubelak Administrator
Liczba postów : 2816 Dołączył : 18/01/2011
Temat: Re: Zaczynamy... Nie Maj 22, 2011 1:06 am
czyścimy monitor, od środka oczywiście
Lubelak Administrator
Liczba postów : 2816 Dołączył : 18/01/2011
Temat: Re: Zaczynamy... Pon Maj 23, 2011 10:17 am
co te futrzaki wyprawiają
Lubelak Administrator
Liczba postów : 2816 Dołączył : 18/01/2011
Temat: Re: Zaczynamy... Pon Maj 23, 2011 11:49 am
co to jest? ma ktoś pomysła?
Star-x3 ZAGRODZIANIN
Nick w grze : Star-x3 Liczba postów : 2045 Dołączył : 21/03/2011
Temat: Re: Zaczynamy... Pon Maj 23, 2011 12:17 pm
Te koty są boskie. xD
Lubelak Administrator
Liczba postów : 2816 Dołączył : 18/01/2011
Temat: Re: Zaczynamy... Wto Maj 24, 2011 3:21 am
Lubelak Administrator
Liczba postów : 2816 Dołączył : 18/01/2011
Temat: Re: Zaczynamy... Wto Maj 24, 2011 1:27 pm
Przedszkolanka przechadzała się po sali obserwując rysujące dzieci. Od czasu do czasu zaglądała, jak idzie praca. Podeszła do dziewczynki, która w skupieniu coś rysowała. Przedszkolanka spytała ją, co rysuje. - Rysuję Boga - odpowiedziała dziewczynka. - Ale przecież nikt nie wie, jak Bóg wygląda - powiedziała zaskoczona przedszkolanka. Dziewczynka mruknęła, nie przerywając rysowania: - Za chwilę będą wiedzieli.
***
Miałam około 5 lat i uczyłam się jeździć na rowerze. Wyszłam z kuzynem (7 lat starszy) na jakąś górkę, usiadłam na rower, a on mnie mocno popchnął. Niestety zjazd się nie udał i się przewróciłam, lecz jakoś tak niefortunnie, że nie mogłam złapać oddechu. Kuzyn, widząc co się dzieje, zaczął ryczeć i błagać: - Przepraszam, że cię zabiłem.... Tylko nie mów tacie!
***
Mam ciocię Emilię, na którą wszyscy mówią Milka. Pewnego razu, gdy byłam chyba z zerówce dostałam czekoladę "Milkę", a ciocia chciała ze mnie zażartować: - To moja czekolada, oddaj mi ją, widzisz - jest podpisana "Milka". Na co odpowiedziałam, spoglądając na opakowanie: - No tak, jest też twoje zdjęcie...
***
W pewnym kościele podczas mszy dla dzieci ksiądz pyta najmłodszych co by zrobili gdyby zobaczyli Ducha świętego. - Pomodliłbym się. - Przeżegnałabym się. A jedno z dzieci na to: - A ja to bym się zesrał ze strachu.
***
Raz poprosiłam mojego sześcioletniego syna o odniesienie brudnych naczyń do zlewozmywaka. Mamy w kuchni dwukomorowy zlew. Po powrocie syn poważnie poinformował mnie: - Mamo włożyłem naczynia do zprawozmywaka, bo zlewozmywak był zajęty.
Lubelak Administrator
Liczba postów : 2816 Dołączył : 18/01/2011
Temat: Re: Zaczynamy... Sro Maj 25, 2011 11:22 am
dobrą babę wyrzucili
Simma Już coś wie
Liczba postów : 106 Dołączył : 29/04/2011
Temat: Re: Zaczynamy... Sro Maj 25, 2011 11:38 am
Lubelak-ty to masz zaje....poczucie humoru
Zarąbiste rzeczy wstawiasz xD
Go?? Gość
Temat: Re: Zaczynamy... Czw Maj 26, 2011 3:01 am
wierszownik Już coś wie
Nick w grze : Rademede Liczba postów : 231 Dołączył : 28/03/2011
Temat: Re: Zaczynamy... Czw Maj 26, 2011 10:07 am
Lubelak ---> przeglądasz te same strony co ja Tylko,że nie umiem wstawiać obrazków
Lubelak Administrator
Liczba postów : 2816 Dołączył : 18/01/2011
Temat: Re: Zaczynamy... Sob Maj 28, 2011 4:07 am
Mój chrześniak jest rezolutnym trzylatkiem. Pewnego razu, gdy coś "zmajstrował" jego mama zwróciła mu uwagę, podnosząc lekko głos. W odpowiedzi on również zaczął krzyczeć. Mama go pyta: - Dlaczego na mnie krzyczysz? Mały w odpowiedzi rzucił hasło: - Kto krzyczy, ten rządzi!
Innym razem w odpowiedzi na jakieś pouczenie swojej mamy: - Wiesz gdzie ja mam Twoje zasady? Jego mama zdziwiona pyta: - Gdzie? A Mały na to: - W brzuszku
Historię znam tylko ze słyszenia, ale moi bliscy do dziś ją wspominają. Gdy byłam mała mój tata zawsze czytał mi wieczorem bajki do poduszki. No i, z czego ja nie zdawałam sobie sprawy, zawsze je troszkę ubarwiał. Pewnego dnia, gdy rodzice wyszli do znajomych i została ze mną babcia przeczytała mi bajkę, którą wcześniej czytał mi tata. Musiała się chyba bardzo spodobać, bo najwyraźniej dobrze ją zapamiętałam i po słowach babci "I wszyscy żyli długo i szczęśliwie. Koniec" poprawiłam ją mówiąc: - Babciu! Ale tam było jeszcze, że strzelili sobie piwko i poszli spać!
Go?? Gość
Temat: Re: Zaczynamy... Sob Maj 28, 2011 9:24 am
Lubelak Administrator
Liczba postów : 2816 Dołączył : 18/01/2011
Temat: Co to jest czas Sob Maj 28, 2011 2:51 pm
nowe spojrzenie na czas
Lubelak Administrator
Liczba postów : 2816 Dołączył : 18/01/2011
Temat: Re: Zaczynamy... Nie Maj 29, 2011 6:09 am
Posiadam. Wróć. Moja żona posiada kota, rasy kotka, rasy czarnej, rasy ze schroniska, rasy małe kocię. Guzik by mnie to obchodziło gdyby nie fakt, że jest małe, że chodzi to to bez przerwy za mną i trzeszczy - a to na ręce, a to żreć, a to trzeszczy dla samego trzeszczenia, zupełnie jak jej pani. Generalnie pogłaskać mogę, kopnąć jakąś rzecz, która leży na ziemi żeby kot za nią biegał też, niech chowa się zdrowo do czasu, aż raz zapomnę zamknąć terrarium i zajmie się nim mój wąż, reszta to nie mój problem. Ale do czasu. Staje się to moim problemem gdy moja współmałżonka udaje się w celach służbowych gdzieś tam na ileś tam. I spada na mnie karmienie, wyprowadzanie i sprzątanie po tym całym tałatajstwie. Jako że to zawsze lekko olewam i robię wszystko w ostatni dzień przed powrotem małżonki nie nastręcza mi to wiele problemów.
Kot jest od niedawna i od niedawna jest nowy zwyczaj - niezamykania łazienki, gdyż w niej znajduje się urządzenie zwane potocznie kuwetą, do którego kot robi to samo co ja w toalecie, czyli wchodzi i może spokojnie pomyśleć. Mnie jednak uczono całe życie zamykać te cholerne drzwi do łazienki za sobą, więc stale żona mi trzeszczała, że kot tam nie może wejść i „myśleć”. Ja jestem stary i się nie nauczę, poza tym mieszkam tu dłużej niż ten kot, sam dom stawiałem, moje drzwi, mój kibel, spadać więc. I postawiłem na swoim. Od jakiegoś czasu kot chodzi do toalety razem ze mną. Jak nie ma małżonki to musi zazwyczaj czyhać na mnie albo miauczeć coby przypomnieć, że trzeba mu łazienkę otworzyć, bo jak jest żona to ona ma już w biosie zaprogramowane - ja wychodzę i zamykam, ona idzie i otwiera, żeby kot mógł wejść - taka technologia po prostu. Czasem kot skacze na klamkę, ale ma jeszcze zbyt małą wyporność i zwisa na niej bezradnie. Jednak jak moja żona będzie nadal go tak karmić- to w szybkim tempie będzie za każdym razem klamkę urywał - a wtedy wiadomo - wąż.
Dobrze więc, uporządkuję: żona - delegacja, ja - praca. Wracam, wchodzę do domu, kot przy drzwiach do łazienki skwierczy, bo jak wychodziłem to zamknąłem za sobą. Ok, kotku mnie się też chce. Idziemy razem - ja toaletka, okienko uchylam, papierosik (bo żona będzie za trzy dni - więc spokojnie wywietrzę) kotek swoje, ja przez okienko spoglądam, jest cudnie. Kotek wskakuje na kaloryfer, na parapecik i patrzymy razem przez okno. No cudnie. Kot skończył dawno, ja teraz, pet do muszli, spuszczam wodę, a ten mały drań jak nie śmignie i sru za tym petem z tego parapetu i do kibla. Zakręciło nim dwa razy i kota nie ma. Nawet nie zdążył miauknąć. No ja nie mogę. To niemożliwe jest. Przecież nawet taki mały kot jest za duży, żeby przejść tym syfonem. Ale słyszę tylko łup - oż kurcze, no to nie mogło mi się zdawać - coś ciężkiego poszło w pion. Wszyscy święci w trójcy jedyny Boże, ukazali mi się przed oczami. Kot popłynął wprost w odmęty prawego dopływu królowej polskich rzek.
Lecę na dół do piwnicy, choć może powinienem od razu do schroniska, zanim wróci moja żona - nie ma wafla, znajdę jakiegoś małego czarnego badziewia z białą krawatką, nie było jej kilka dni, może się nie połapie. Ale najpierw do piwnicy - zbiegam po schodach, słucham - coś drapie w rurze, pion, kawałek płaskiej rury - miauczy - jest, żyje i nie poleciał do sieci miejskiej. Nawet jak teraz zdechnie to nic, przynajmniej będę miał jego truchło i powiem, że kojfnął z przyczyn naturalnych albo tylko lekko nienaturalnych, bo przecież mi baba nie uwierzy za nic, że kot sam wpadł do kibla. Ale na razie drapie i żyje.
Znalazłem taki wziernik, gdzie można zaglądnąć do tej rury i wołam. Kici, kici! Nie, nie przyjdzie, wołam, wołam, a ten głąb zamiast przyjść do mnie to chce iść tam skąd przyszedł, czyli do góry w pion. Ja go wołam, a on do góry drapie. I udrapie, udrapie kilkanaście centymetrów i zjazd w dół. No powaliło i mnie, że tu stoję i jego (kota) Tak przez pół godziny. Prosiłem, wołałem, błagałem, groziłem, wabiłem żarciem i nic, uparł się i nic tylko rurą do góry z powrotem do kibla. Za daleko, żeby włożyć rękę, grabie czy cokolwiek. Jedyna metoda - fight fire with fire - ogień zwalczaj ogniem.
Zatkałem tę rurę przy wzierniku deszczułkami, których używam na podpałkę do kominka, żeby kot nie popłynął już nigdzie dalej i z buta na górę do kibla - geberit i woda w dół - bombs gone. I bieg do piwnicy. Po drodze słyszę jak się przewala po rurach - podziałało. Wbiegam do piwnicy i koniec świata. Nie ma moich deszczułek - no może z jedna, cała prowizoryczna tama poszła i kota też nie słychać już. Kurcze, gdzie ta rura teraz idzie - coś mi świtnęło, że kanalizacja w ulicy, dom od ulicy ze 30 metrów - może nie wszystko stracone i gdzieś się zwierzak zatrzymał po drodze.
Biegnę na ulicę, jest studzienka - mam nadzieję, że to od mojego domu. Ni cholery jej nie podniosę. Ciężka jak szlag i nie ma za co chwycić. Powrót do domu i pogrzebacz od kominka, tym może uda się to podważyć. Ni cholery - najpierw ugiąłem, potem złamałem żelastwo. Myśl! Auto stoi na ulicy - mam pas do holowania, może uda się to szarpnąć. Hak, pas, wsteczny - poszło, aż zakurzyło. Po jaką cholerę takie te wieka robią ciężkie. Smród jak cholera, ale złażę tam - ciemno jak nie wiem co, rura jest, wygląda, że idzie od mojego domu. Latarka. Mam w aucie, kiepska, ale może starczy. Włażę po raz drugi- smród mnie już nie zabije - przywykłem po chwili. Zaglądam i jest, oczyska mu się tylko świecą. I znów ta sama bajka. Kici, kici, kici, a ten mały skurczybyk spierdziela w drugą stronę. Szlag mnie trafi. Długo tu nie wysiedzę, jest zimno, śmierdzi, a na dodatek ktoś mi zwali tę pokrywę na łeb i moje problemy się skończą jak nic. Nie chcesz po dobroci, to będzie po złości.
Do domu, po brezent. Wyłożyłem dno studzienki, tak by mi nie wpadł głębiej. Zużyłem wszystkie taśmy samoprzylepne, plastry, żeby nie wpadł do głównej nitki kanalizacyjnej. Zaglądam co chwilę do rury, ale słyszę tylko miauczenie i nic nie widzę. Poszedł gdzieś w czorty. Jeszcze tylko trójkąt, żeby nikt się w tę otwartą studzienkę nie wwalił, bo na ulicy ciemno. Sąsiad, drań, ciekawski, widziałem żłoba jak patrzył przez okno, jak próbowałem pogrzebaczem podnieść wieko. Nie przyszedł pomóc, a teraz stoi i się dopytuje. Co mam mu powiedzieć? Że przepycham kotem kanalizację? Powiedziałem mu w końcu, żeby poszedł do domu i pozatykał sobie też wszystkie otwory, bo na początku osiedla była awaria i wszystkie ścieki się wracają i wybijają w domach - a ten baran się przestraszył, poleciał i przed swoim domem siłuje się z pokrywą. Niech ma za swoje.
Wracając do kota - bo menda tam siedzi i nie chce wyjść. Mam wszystko gotowe, więc do domu, jedna wanna, druga wanna, koreczek i napuszczam wodę. Papierosik i czekam pod studzienką, bo nuż mu się zmieni i wyjdzie dobrowolnie. Szlag, drugi sąsiad przyszedł - po pięciu minutach następny odmyka wieko, teoria samospełniającej się przepowiedni działa - ludzie to są barany. Idę do domu, obie wanny pełne, ognia - spuszczam wodę z wanien i dokładam dwa spusty z dwóch spłuczek z domu. To go musi wygonić albo utopić.
Lecę na ulicę, woda wali na brezent aż huczy, a tego sierściucha dalej nie wylało z kąpielą. Kurczaki, urwało się wszystko w czorty i popłynęło, bo ileż to utrzyma tej wody. Brezent, taśmy, plastry, sznurki - bach - jak się to gdzieś przytka, to będę miał przechlapane. Znowu do domu po drugi pogrzebacz, bo trzeba zamknąć ten dekiel. Wchodzę - a ten czort kot tarza się w sypialni po łóżku. No ja ....! Jak on wyszedł, którędy? Ano wziernikiem w piwnicy - zostawiłem otwarty. Ja stoję i marznę a ten gnój tarza się w mojej pościeli. Zatłukę. Przerobię na pasztet. I jeszcze z radości włazi na mnie. Przynajmniej kuleje.
Straty: zawalone łazienki, w obu przelała się woda z wanien, zawalona piwnica, bo zostawiłem otwarty wziernik i duża część wody poleciała na piwnicę. Pościel w sypialni do wywalenia, brezent z reklamą firmy - poszedł, latarka i pogrzebacz w czorty. Afera na ulicy jak cholera.
by Zmierzcholik
Simma Już coś wie
Liczba postów : 106 Dołączył : 29/04/2011
Temat: Re: Zaczynamy... Nie Maj 29, 2011 8:24 am
Kotka trochę szkoda...:p
ale ja to bym się ostro wkur.,...xD
Star-x3 ZAGRODZIANIN
Nick w grze : Star-x3 Liczba postów : 2045 Dołączył : 21/03/2011
Temat: Re: Zaczynamy... Nie Maj 29, 2011 10:05 am
Juz to gdzies czytalam.xdd Biedna kicia:D
Lubelak Administrator
Liczba postów : 2816 Dołączył : 18/01/2011
Temat: Re: Zaczynamy... Nie Maj 29, 2011 3:43 pm
Lubelak Administrator
Liczba postów : 2816 Dołączył : 18/01/2011
Temat: Re: Zaczynamy... Pon Maj 30, 2011 12:21 am
Gdy miałem 5 lat moi starsi kuzyni okłamywali mnie , że jestem z domu dziecka. Wmawiali mi to tak długo aż w to w końcu uwierzyłem (jak to dziecko). Po kilku dniach ciocia dostrzegła, że coś jest nie tak i spytała co mi jest. A ja na to: - Ciociu... ja jestem z domu dziecka? - Pewnie, że nie. Kto Ci takich bzdur naopowiadał? - Adam i Marek mówili, że jestem z domu dziecka i że jak mnie rodzice brali, to chcieli innego, ale pani powiedziała: - Bierzcie tego, bierzcie tego! Dorzucę jeszcze telewizor!
Nevarra ZAGRODZIANIN
Nick w grze : Nevarra Liczba postów : 2774 Dołączył : 26/03/2011
Temat: Re: Zaczynamy... Pon Maj 30, 2011 6:32 am
Trafił nam się wczoraj dobry plejboj na barze. Taki tam wypłosz w typie jurnego urzędnika państwowego (niższego szczebla). Trochę już sobie podpił, co znać było po sposobie wymowy i poświęcaniu dłuższej chwili na uzbieranie myśli, przed każdą wypowiedzią. Wziął się do roboty, zawołał barmankę i mówi: - A-a-a-aaaale szepraszszszszaam, ale pani musi zostać moją dzie...dzie..dziewszyyyną. [Gromkie ryknięcie śmiechem] Woła drugą barmankę: - Cześć, zo-o-o-stanieszsz moją żoną? [J.w.] Koleżanka przechodziła przez bar: - A może ty byś ch-ch-chciała zossstacz moją dzieffczszyną? Na to z drugiego końca baru słychać męski głos: - Dziewczyny, niech się któraś zgodzi zanim gość się zacznie do nas dobierać...
Wracałem z pracy parę dni temu tramwajem. Przy środkowych drzwiach stał lekko nawiany budowlaniec. W pewnym momencie do tramwaju wsiadła pani, która miała na twarzy chyba litr kremu i kg pudru, jednym słowem tapeta. Z pogardą spojrzała na zmęczonego życiem robotnika i zaczęła się przeciskać w stronę kasownika. Mijając naszego bohatera, usłyszała jego mrukliwe słowa: - Chce pani kielnię?
W sobotę papa wchodzi do domu, dzierżąc naręcze tulipanów pstrokatych. Wszedł i kwiecie wręczył mamie. - A to co? - ta zrobiła oczy jak przerażony kot. - Jakaś okazja? Spojrzałam na tę scenkę przecudnej urody i walnęłam się w czoło. - Boże, przecież wy macie dzisiaj rocznicę ślubu - mówię. - Przepraszam, zapomniałam na śmierć. - Ja też zapomniałam - rzuca mama. Ojciec zrobił dziwną minę, starym zwyczajem, mars czołowy. Zapatrzył się w przestrzeń. Tak jakoś. I... - A ja tego dnia nie zapomnę - wycedził przez zaciśnięte zęby - Nigdy.
Mam kuzyna, który to będąc pacholęciem był strasznie nieśmiały. Zresztą tak mu zostało do dzisiaj. Kiedyś moi rodzice zabrali go wraz ze mną na naszą działkę. Bardzo mu się spodobało. Świeżego powietrza się nałykał. W sobotni poranek mamuśka zorganizowała śniadanie. Czasy ciężkie były, ale na stole pojawiło się świeże pieczywko, jajeczka od chłopa, wędlinki, serek biały tudzież żółty, słoik dżemu, herbatka, pomidorek, ogóreczek... Słowem standardzik smakowity. Jak już pisałem Zbysio, bo tak mu jest na imię, był chłopcem bardzo nieśmiałym i zawsze skorym do wykonywania poleceń starszych, czyli moim zupełnym na owe czasy przeciwieństwem. Mama szybko skonsumowała swoje śniadanie i udała się do kuchni zostawiając naszą trójkę na werandzie, znaczy się mnie z tatą i Zbysia. Na odchodne rzuciła: - I nie odejdziecie od stołu, zanim wszystko nie zostanie zjedzone! Po kolejnych 10 minutach, kiedy ja już na dobre od dawna hasałem z jakimś kijem w dłoni po terenie, z werandy rozległ się nagle tubalny głos mojego ojca: - Hanka! A czy ten słoik dżemu też musimy zjeść cały do końca ? Bo Zbysio zjadł już ponad połowę i chyba go zemdliło...
Znajoma dzwoni do mnie z paniką w głosie... - Pomóż! - Co się stało? - Nie możemy naliczyć płac, a to już koniec miesiąca! - Ale osochozi? - Dostaliśmy listy płac w excellu ale nie możemy ich eksportować, bo te głupie c*py z centrali, zamiast przecinka wpisywały kropkę... - Ale dlaczego dzwonisz teraz, listy miałyście w zeszłym tygodniu? - Przepisywałyśmy wszystko ręcznie, ale zostało nam jeszcze kilkadziesiąt nazwisk i do jutra nie zdążymy... Pomóż! Pomogłem. Ale w tym miejscu muszę wspomnieć, że: - Na liście płac jest ponad 1300 osób. - Każda ma kilkanaście składników. - Cztery osoby w godzinach pracy (i w nadgodzinach) przepisywały to przez tydzień - nie zajmując się niczym innym. - Przepisywały z jednego komputera na drugi (ustawienie monitorów kluczem do sukcesu). - Żadna nie pomyślała, żeby poprosić informatyka (trzech na etacie). - Wszystkie cztery - naturalne blondynki. Zastosowanie funkcji "wklej jako wartości" i eksportowanie całej bazy zajęło niecałe 2 minuty. Jaka firma - zapytacie. Bez złośliwości odpowiem - Poczta Polska. Miasta z litości nie wymienię.
Po wypełnieniu wszystkich formularzy, zostałem skierowany do magazynu. Zdałem swoje tobołki, dostałem szpitalne. Lapka pod pachę i sru na oddział. Prześwietlenia, badanie, takie tam bzdury. Chwilowa cisza, więc podłączyłem się do sieci. Wchodzi lekarz, spojrzał, pokiwał głową, wyszedł. Chwilę później wchodzi kafar z MP i zabiera mi laptopa. Trochę wkurzony poszedłem zapalić i dowiedzieć się o co chodzi. Godzinę później przychodzi lekarz z moim laptopem. Wypucowany (zapasy żywności spod klawiatury i piasek ze środka zniknęły), wirusy usunięte, normalnie jak po serwisie. I stwierdzenie lekarza: - To jest szpital, a nie poligon. Laptop też musi być czysty.
Siedzimy z koleżanką w knajpie, środek dnia majowego - zupełnie same. Po jakimś czasie wpada grupka młodzieży - jak wnioskujemy z rozmowy - maturzyści. Najwyraźniej prosto z egzaminu. Na dodatek ścisłe umysły. Wszystko byłoby normalne, gdyby nie następująca wymiana zdań: - Nooo i na tym forum taki koleś pisze, że... - Nie mówi się "pisze", "tylko jest napisane". - Aha. No, to na tym forum taki koleś jest napisane, że...