A.D 15 VII 1410
Ruda kania szybowała nad pobojowiskiem odzywając się raz po
raz lekkim, krzykliwym i nostalgicznym głosem. Rozglądała się uważnie po
terenie, czasami zawisając w powietrzu niby pierzasty latawiec to znowu
kołując.
W końcu jednak zleciała ślizgowym lotem stronę białej
klaczy, odganiającej uporczywie ptaki, które zaczęły interesować się już od
jakiegoś czasu ciałami poległych. Usiadła nieopodal na zbryzganym krwią
kamieniu i jęła się przyglądać się arabce, chroniącej ciało swojego pana. Odezwała się ponownie śpiewnym krzykiem po
czym przybrała na siebie postać ludzką.
Przez chwilę stała nieopodal aż w końcu powoli podeszła do
zmarłego.
Ciało było jeszcze ciepłe, a krew niezakrzepła… Zmarł chwilę
temu.
Uklękła obok niego po czym z czułością pogłaskała go po ciemnych
włosach… Niby matka głaszcząca chorego syna, chcąc mu tym samym dać do
zrozumienia że nie jest sam.
Twarz miała bez emocji… Tylko jej oczy zdradzały skumulowany
absolut żalu do całego świata i Boskich wyroków.
Niepewnie przysunęła się jeszcze bliżej, kładąc jego głowę
na swoich kolanach i nie zaprzestając łagodnych pieszczot… Takich jakimi on
obdarzał ją tamtej nocy.
Więc przepowiednia kłamała…
„I jedno pisklę na społy wychowywać będą”
Z zamyślenia wyrwał ją donośny krzyk orła. Z wolna uniosła
głowę, spoglądając w niebo, na którym szybował potężny orzeł przedni. Z jej
ciemnych oczu puściły się łzy, które zaczęły spadać na bladą, jednak w dalszym
ciągu piękną twarz zmarłego kochanka. Nie mogła już dłużej dusić w sobie
wzbierających w niej emocji.
Królewski ptak zatoczył koło po czym zniknął w koronach
drzew pobliskiego boru.
Dziewczę natomiast w milczeniu klęczało nad ulrykowym ciałem,
pozwalając już łzom płynąć swobodnie po twarzy.
Nagle poczuła dotyk aksamitnego, końskiego nosa.
Stał przed nią wysoki, śnieżnobiały ogier. Sylwetkę i
profil, który dopełniała długa, srebrzysta grzywa miał iście królewski. Uniósł
wysoko swoją arystokratyczną głowę po czym zastrzygł uszami.
Patrzył na nią uporczywie, zdawało się jakby chciał odczytać
dokładnie jej myśli.
- Dlaczego mi to zrobiłeś? – odezwała się w końcu, mimo łez,
stanowczym i pewnym głosem. – Wiedziałeś jak bardzo cię miłuję… wiedziałeś że
wolałabym już ciebie nigdy nie ujrzeć niż widzieć martwego…
Siwek cofnął się nieznacznie o dwa kroki, po czym zwiesił
lekko łeb. Po chwili jednak przeniósł wzrok na stojącą nieopodal klacz.
Wiedziała doskonale o co mu chodzi… W milczeniu skinęła głową.
- Zajmę się nią… - dodała cicho. – Zgodnie z twoją wolą…
Gdy ponownie podniosła wzrok dzianeta już przy niej nie było.
Tylko po lipcowym, lazurowym niebie jak wcześniej szybował
potężny orzeł przedni, wypełniając okolicę donośnym krzykiem.